Jeśli jesteś uciekinierem, nie powinieneś liczyć na to, że się zdołasz ukryć. Nawet jeśli Ci, którzy Cię ścigają, jeszcze nie podjęli Twojego tropu prędzej czy później się to stanie. Tymczasem tam gdzie miał być spokój z całą pewnością wydarzy się coś jeszcze, a ty niechętnie będziesz musiał się podjąć tymczasowych sojuszy. Ostrzegając przed potencjalnymi spoilerami odnośnie fabuły sprawdzamy czwarty odcinek Mandalorianina, tym razem z podtytułem Azyl...
Po ucieczce od Gildii Łowców Nagród Dyn Jarren i jego mały zielony towarzysz udają się na planetę Sorgan, gdzie jak przypuszcza Mandalorianin przyczają się i uda im się trochę odpocząć od potencjalnego pościgu. Nic bardziej mylącego, najpierw spotyka byłą rebeliancką żołnierkę Carę Dune (Gina Carano) - która najprawdopodobniej zdezerterowała z Rebelii krótko po Bitwie nad Endorem, a następnie zostanie wciągnięty przez tamtejszych mieszkańców w walkę z Klatooiańskimi rzezimieszkami, którzy najeżdżają ich wioski nieopodal obfitych w ryby jezior. Z początku niechętny Dyn Jarren prosi o pomoc Carę Dune i wspólnie z mieszkańcami wioski opracowują plan skutecznego odparcia najeźdźców. Przy okazji odkrywają, że Klatooinianie mają w zanadrzu imperialną maszynę kroczącą typu AT-ST, co może skomplikować im nieco przeprowadzenie planu. W międzyczasie, a jeszcze przed bitwą, dowiadujemy się nieco o przeszłości Mandalorianina, który zwierza się jednej z życzliwych mieszkanek wioski, jak został przygarnięty przez swój Klan i że co do zasady nie ma prawa zdejmować swojego hełmu i nikomu pokazywać swojej prawdziwej twarzy - ostatecznie jednak, kiedy nikt go nie widzi, Jarren zdejmuje hełm, choć my widzowie, nie widzimy jego prawdziwego oblicza. Po odparciu szturmu Klatooiniańskich wojowników w wiosce zostaje przywrócony spokój, jednak Mandalorianina i jego zielonego towarzysza wkrótce znajduje jeden z wysłanników Gildii Łowców Nagród i Jarren jest zmuszony zostawić potencjalny azyl i ruszyć w dalszą drogę, a tylko dzięki szybkiej reakcji Cary Dune, która w porę zestrzela łowcę nagród idącego ich tropem, tym razem uchodzi z życiem.
Podobnie jak w trzech wcześniejszych odcinkach wykonanie nadal stoi na bardzo wysokim poziomie, a nawet bym powiedział, że z odcinka na odcinek jest coraz lepiej. Najpierw mocne interludium ze szturmem Klatooiańskich rzezimieszków na wioskę rybaków przypominające szarżę Uruk-hai z Władcy Pierścieni (mi przypominało to także - może nawet bardziej - moje wyobrażenie potencjalnego szturmu dokonywanego przez Yuuzhan Vongów z obecnych Legend), następnie przemiłe powitanie Jarrena z Carą, świetne budowanie napięcia do finałowej potyczki i przede wszystkim AT-ST, którego kadrowanie niczym jakiegoś potwora wyglądało nie tylko zjawiskowo, a wręcz fenomenalnie. Fantastycznie wypada tutaj postać Cary Dune, która jak się okazuje jest twardą kobietą, doskonale wiedzącą czego oczekuje od innych, szybko odnajdującej się w trudnych sytuacjach i wreszcie o silnym kręgosłupie moralnym, który fantastycznie uzupełnia się z charakterem Mandalorianina. Na koniec odcinka ich ścieżki się co prawda rozchodzą, ale mam nadzieję, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie z eks-rebeliantką. Do tego jeszcze - oczywiście - otrzymujemy garść kolejnych, niezwykle uroczych scen z naszym milusińskim, który jak wynika z dialogów jest płci męskiej, a nie jak dotychczas spekulowano, że najprawdopodobniej dziecko z rasy Yody jest dziewczynką. Osobiście trochę mnie to nawet zasmuciło, bo już nawet ochrzciłem sobie naszego ulubionego słodziaka Yadzią, a tak trochę chyba jednak nie wypada. Nie wiem, który moment w którym maluch kradnie - ponownie! - cały serial Mandalorianinowi, jest bardziej uroczy: ten w którym bawi się znów pokrętłami i przyciskami, ten w którym siorbie sobie zupkę czy może kiedy bawi się razem z dziećmi z wioski. To po prostu trzeba zobaczyć i poczuć samemu tę niesamowitą energię i miłość jaka bije z tych małych, rozczulających, ale istotnych niby komediowych scenek.
Ponownie też jak wcześniejsze, czwarty odcinek Mandalorianina, zawiera wiele intrygujących easter eggów i nawiązań. Ten zawarty w klimacie odcinka i całym fabularnym koncepcie walki razem z osadnikami ramię w ramię przeciw najeźdźcom to nic innego jak bardzo zgrabne przełożenie historii o oblężonej twierdzy, jaką znamy z Siedmiu Samurajów Akiry Kurosawy (który jak zapewne wielu fanów Gwiezdnych Wojen pamięta, miał ogromny wpływ na wizję Stwórcy, czyli George'a Lucasa i sam podobno był wielkim fanem gwiezdnej sagi) czy westernowej przeróbki tegoż Siedmiu wspaniałych, ale także odnosząc się do innego starego filmu, a mianowicie Ukrytej Fortecy również Akiry Kurosawy. Z kolei, Ci którzy oglądali Wojny Klonów, na pewno wychwycą, że podobna historia była też osią odcinka Łowcy Nagród. Cara Dune podczas potyczki z Mandalorianinem używa sztuk walki Teräs Käsi, tej samej której adeptem był Darth Maul i Qi'Ra. Dyn Jarren ma w hełmie skaner na podczerwień pozwalający mu śledzić niewidoczne dla gołego oka ślady pozostawione na ziemi, co z kolei jest nieformalnym odniesieniem do Janga Fett, który w obecnych Legendach, również miał takie urządzenia na wyposażeniu. Fani, którzy oglądali animowany serial Rebelianci, na pewno się ucieszą widząc spotkanie zielonego milusińskiego z lothaliańskim kotem, który stał się również - jak można przeczytać w internecie - częścią ekspozycji w parku rozrywki Galaxy's Edge. Ciekawa sprawa wiąże się też ze wspomnianym już AT-ST - zmodyfikowana przez Klatooiańskich bandytów maszyna krocząca zdaje się być znacznie większa od tych znanych z filmów, a do tego ma moduł składania się tak, by stać się niewidoczną konstrukcją schowaną między zaroślami. Prawdopodobnie był to także model zautomatyzowany, a zatem zdolny do samodzielnego podejmowania zaprogramowanych działań i koordynowania ostrzału. Jest też jedna scena, w której Jarren nazywa malucha "szczurem womp", co ma z kolei sugerować mrugnięcie oczkiem do Luke'a Skywalkera, który jak pamiętamy na Tatooine zwykł z przyjaciółmi strzelać do nich podczas lotów śmigaczami powietrznymi T-16. A sama wioska rybacka, w chwilach przed pierwszym atakiem, bardzo z kolei przypominała mi sielankowy, rodzinny klimat z początku Łotra 1, by następnie zwrócić moją uwagę na nawiązania czy to do zabudowy znanej z Kashyyka, czy do tej ze wspomnianego już Endora, jak również ponownie do tradycyjnych wiosek z feudalnej Japonii. Precyzyjnie utkana robota trzeba przyznać.
Czwarty odcinek cały czas trzymał w napięciu, niepewności, a nawet w poczuciu autentycznego strachu o życie naszych bohaterów. Ciary mi przeszły po plecach, gdy ujawniono maszynę kroczącą AT-ST, krzyczałem "nie" gdy pod koniec odcinka łowca nagród wytropił Jarrena i malucha na Sorganie. Mandolorianin po raz kolejny został zmuszony do ucieczki, ponownie w nieznane i definitywnie utwierdzając się w przekonaniu, że w galaktyce nie ma czegoś takiego jak spokojne miejsce czy życie bez komplikacji. Znakomitą robotą reżyserską wykazała się także - na co dzień - aktorka Bryce Dallas Howard, która świetnie poradziła sobie ze zbudowaniem klimatu i przełożeniem dobrze napisanego scenariusza o dość prostej wydawałoby się i nadal nieco szczątkowej fabule, która coraz bardziej układa się logiczną i niezwykle satysfakcjonującą całość. Tak jak sądziłem, czwarty stanowi też coś w rodzaju nowego otwarcia, będącego bezpośrednią kontynuacją poprzednich odcinków, ale będącym także takim właśnie pierwszą częścią drugiego segmentu serialu. Zważywszy na fakt, że do końca zostały tylko cztery odcinki bardzo jestem też ciekaw, który z nich zamknie ten fragment opowieści i coraz bardziej wypatruje finału, który będzie musiał nie tylko podsumować całą dotychczasową historię, ale także nakreślić - zapewne cliffhangerem - początek nadchodzącego, już produkowanego drugiego sezonu. Co dalej przyniesie nam galaktyczna wędrówka, a może coraz bardziej, wielka ucieczka - dowiemy się z kolei w piątym - Mikołajkowym - odcinku, na który nie wiem jak Wy, ale ja czekam niecierpliwie.
Po ucieczce od Gildii Łowców Nagród Dyn Jarren i jego mały zielony towarzysz udają się na planetę Sorgan, gdzie jak przypuszcza Mandalorianin przyczają się i uda im się trochę odpocząć od potencjalnego pościgu. Nic bardziej mylącego, najpierw spotyka byłą rebeliancką żołnierkę Carę Dune (Gina Carano) - która najprawdopodobniej zdezerterowała z Rebelii krótko po Bitwie nad Endorem, a następnie zostanie wciągnięty przez tamtejszych mieszkańców w walkę z Klatooiańskimi rzezimieszkami, którzy najeżdżają ich wioski nieopodal obfitych w ryby jezior. Z początku niechętny Dyn Jarren prosi o pomoc Carę Dune i wspólnie z mieszkańcami wioski opracowują plan skutecznego odparcia najeźdźców. Przy okazji odkrywają, że Klatooinianie mają w zanadrzu imperialną maszynę kroczącą typu AT-ST, co może skomplikować im nieco przeprowadzenie planu. W międzyczasie, a jeszcze przed bitwą, dowiadujemy się nieco o przeszłości Mandalorianina, który zwierza się jednej z życzliwych mieszkanek wioski, jak został przygarnięty przez swój Klan i że co do zasady nie ma prawa zdejmować swojego hełmu i nikomu pokazywać swojej prawdziwej twarzy - ostatecznie jednak, kiedy nikt go nie widzi, Jarren zdejmuje hełm, choć my widzowie, nie widzimy jego prawdziwego oblicza. Po odparciu szturmu Klatooiniańskich wojowników w wiosce zostaje przywrócony spokój, jednak Mandalorianina i jego zielonego towarzysza wkrótce znajduje jeden z wysłanników Gildii Łowców Nagród i Jarren jest zmuszony zostawić potencjalny azyl i ruszyć w dalszą drogę, a tylko dzięki szybkiej reakcji Cary Dune, która w porę zestrzela łowcę nagród idącego ich tropem, tym razem uchodzi z życiem.
Podobnie jak w trzech wcześniejszych odcinkach wykonanie nadal stoi na bardzo wysokim poziomie, a nawet bym powiedział, że z odcinka na odcinek jest coraz lepiej. Najpierw mocne interludium ze szturmem Klatooiańskich rzezimieszków na wioskę rybaków przypominające szarżę Uruk-hai z Władcy Pierścieni (mi przypominało to także - może nawet bardziej - moje wyobrażenie potencjalnego szturmu dokonywanego przez Yuuzhan Vongów z obecnych Legend), następnie przemiłe powitanie Jarrena z Carą, świetne budowanie napięcia do finałowej potyczki i przede wszystkim AT-ST, którego kadrowanie niczym jakiegoś potwora wyglądało nie tylko zjawiskowo, a wręcz fenomenalnie. Fantastycznie wypada tutaj postać Cary Dune, która jak się okazuje jest twardą kobietą, doskonale wiedzącą czego oczekuje od innych, szybko odnajdującej się w trudnych sytuacjach i wreszcie o silnym kręgosłupie moralnym, który fantastycznie uzupełnia się z charakterem Mandalorianina. Na koniec odcinka ich ścieżki się co prawda rozchodzą, ale mam nadzieję, że nie jest to nasze ostatnie spotkanie z eks-rebeliantką. Do tego jeszcze - oczywiście - otrzymujemy garść kolejnych, niezwykle uroczych scen z naszym milusińskim, który jak wynika z dialogów jest płci męskiej, a nie jak dotychczas spekulowano, że najprawdopodobniej dziecko z rasy Yody jest dziewczynką. Osobiście trochę mnie to nawet zasmuciło, bo już nawet ochrzciłem sobie naszego ulubionego słodziaka Yadzią, a tak trochę chyba jednak nie wypada. Nie wiem, który moment w którym maluch kradnie - ponownie! - cały serial Mandalorianinowi, jest bardziej uroczy: ten w którym bawi się znów pokrętłami i przyciskami, ten w którym siorbie sobie zupkę czy może kiedy bawi się razem z dziećmi z wioski. To po prostu trzeba zobaczyć i poczuć samemu tę niesamowitą energię i miłość jaka bije z tych małych, rozczulających, ale istotnych niby komediowych scenek.
Ponownie też jak wcześniejsze, czwarty odcinek Mandalorianina, zawiera wiele intrygujących easter eggów i nawiązań. Ten zawarty w klimacie odcinka i całym fabularnym koncepcie walki razem z osadnikami ramię w ramię przeciw najeźdźcom to nic innego jak bardzo zgrabne przełożenie historii o oblężonej twierdzy, jaką znamy z Siedmiu Samurajów Akiry Kurosawy (który jak zapewne wielu fanów Gwiezdnych Wojen pamięta, miał ogromny wpływ na wizję Stwórcy, czyli George'a Lucasa i sam podobno był wielkim fanem gwiezdnej sagi) czy westernowej przeróbki tegoż Siedmiu wspaniałych, ale także odnosząc się do innego starego filmu, a mianowicie Ukrytej Fortecy również Akiry Kurosawy. Z kolei, Ci którzy oglądali Wojny Klonów, na pewno wychwycą, że podobna historia była też osią odcinka Łowcy Nagród. Cara Dune podczas potyczki z Mandalorianinem używa sztuk walki Teräs Käsi, tej samej której adeptem był Darth Maul i Qi'Ra. Dyn Jarren ma w hełmie skaner na podczerwień pozwalający mu śledzić niewidoczne dla gołego oka ślady pozostawione na ziemi, co z kolei jest nieformalnym odniesieniem do Janga Fett, który w obecnych Legendach, również miał takie urządzenia na wyposażeniu. Fani, którzy oglądali animowany serial Rebelianci, na pewno się ucieszą widząc spotkanie zielonego milusińskiego z lothaliańskim kotem, który stał się również - jak można przeczytać w internecie - częścią ekspozycji w parku rozrywki Galaxy's Edge. Ciekawa sprawa wiąże się też ze wspomnianym już AT-ST - zmodyfikowana przez Klatooiańskich bandytów maszyna krocząca zdaje się być znacznie większa od tych znanych z filmów, a do tego ma moduł składania się tak, by stać się niewidoczną konstrukcją schowaną między zaroślami. Prawdopodobnie był to także model zautomatyzowany, a zatem zdolny do samodzielnego podejmowania zaprogramowanych działań i koordynowania ostrzału. Jest też jedna scena, w której Jarren nazywa malucha "szczurem womp", co ma z kolei sugerować mrugnięcie oczkiem do Luke'a Skywalkera, który jak pamiętamy na Tatooine zwykł z przyjaciółmi strzelać do nich podczas lotów śmigaczami powietrznymi T-16. A sama wioska rybacka, w chwilach przed pierwszym atakiem, bardzo z kolei przypominała mi sielankowy, rodzinny klimat z początku Łotra 1, by następnie zwrócić moją uwagę na nawiązania czy to do zabudowy znanej z Kashyyka, czy do tej ze wspomnianego już Endora, jak również ponownie do tradycyjnych wiosek z feudalnej Japonii. Precyzyjnie utkana robota trzeba przyznać.
Czwarty odcinek cały czas trzymał w napięciu, niepewności, a nawet w poczuciu autentycznego strachu o życie naszych bohaterów. Ciary mi przeszły po plecach, gdy ujawniono maszynę kroczącą AT-ST, krzyczałem "nie" gdy pod koniec odcinka łowca nagród wytropił Jarrena i malucha na Sorganie. Mandolorianin po raz kolejny został zmuszony do ucieczki, ponownie w nieznane i definitywnie utwierdzając się w przekonaniu, że w galaktyce nie ma czegoś takiego jak spokojne miejsce czy życie bez komplikacji. Znakomitą robotą reżyserską wykazała się także - na co dzień - aktorka Bryce Dallas Howard, która świetnie poradziła sobie ze zbudowaniem klimatu i przełożeniem dobrze napisanego scenariusza o dość prostej wydawałoby się i nadal nieco szczątkowej fabule, która coraz bardziej układa się logiczną i niezwykle satysfakcjonującą całość. Tak jak sądziłem, czwarty stanowi też coś w rodzaju nowego otwarcia, będącego bezpośrednią kontynuacją poprzednich odcinków, ale będącym także takim właśnie pierwszą częścią drugiego segmentu serialu. Zważywszy na fakt, że do końca zostały tylko cztery odcinki bardzo jestem też ciekaw, który z nich zamknie ten fragment opowieści i coraz bardziej wypatruje finału, który będzie musiał nie tylko podsumować całą dotychczasową historię, ale także nakreślić - zapewne cliffhangerem - początek nadchodzącego, już produkowanego drugiego sezonu. Co dalej przyniesie nam galaktyczna wędrówka, a może coraz bardziej, wielka ucieczka - dowiemy się z kolei w piątym - Mikołajkowym - odcinku, na który nie wiem jak Wy, ale ja czekam niecierpliwie.
Recenzje poprzednich odcinków serialu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami swoją opinią na temat wpisu!
Niech Moc będzie z Tobą!