Recenzja: Star Wars The Mandalorian: Chapter 5

Czasami galaktyka wydaje się być naprawdę mała jeśli prędzej czy później trafiamy na dobrze znaną planetę, która niby jest na uboczu, ale jednak niemal zawsze jest w centrum wydarzeń, a wieści o dwóch uciekinierach szybko się rozchodzą. Okazuje się też, że takie miejsca zdecydowanie nie są dobrymi kryjówkami, chyba że akurat musisz pilnie dokonać niezbędnych napraw na swoim statku i przy okazji zarobić kilka kredytów. Ostrzegając przed potencjalnymi spoilerami odnośnie fabuły, sprawdzamy piąty odcinek Mandalorianina, tym razem noszącego podtytuł Wspólnik...
Ścigany przez łowcę nagród o imieniu Riot Mar* (Rio Hackford), Mandalorianin stacza nierówną kosmiczną bitwę, podczas której Razor's Crest zostaje dość mocno uszkodzony i mimo zniszczenia natrętnego statku wraz z pilotem, zmuszony jest lądować na silnikach rezerwowych na pierwszej napotkanej planecie, by dokonać niezbędnych napraw. Planetą okazuje się być dobrze już nam znana Tatooine, która nieco zmieniła się od czasu upadku Imperium. Dyn Jarren ląduje na lądowisku w Mos Eisley, nieopodal warsztatu Peli Motto (Amy Sedaris), cwanej mechanik, która okazuje się być również niezwykle troskliwa wobec zielonego maleństwa, stale towarzyszącemu Mandalorianinowi. By zapłacić za naprawy, Jarren musi się udać do miasta w poszukiwaniu jakiegoś dobrze płatnego, szybkiego zlecenia niepowiązanego z Gildią Łowców Nagród. Udaje się do kantyny - tej samej, w której Ben Kenobi i Luke Skywalker wynajęli Hana Solo oraz Chewbackę i ich Sokoła Millennium, gdzie spotyka młodego aspirującego do Gildii, łowcę nagród Toro Calicana (Jake Cannavale), który dysponuje zleceniem na zabójczynię Fennec Shand (Ming-Na Wen). Z początku sceptyczny Mandalorianin daje się jednak przekonać, by pomóc Calicanowi schwytać Shand. Wspólnymi siłami udaje się im ją podejść i złapać, ale by ją zabrać potrzebny jest dodatkowy transport, a jeden z speeder bike'ów został zestrzelony przez zabójczynię. Jarren udaje się więc po dewbacka, którego mijali po drodze, a tymczasem Fennec przekonuje Toro, że ona jest nieważna, a Gildii bardziej zależy na Mandolorianinie, a szczególnie dziecku z którym podróżuje. Calican, który go widział wcześniej na rękach Peli, postanawia odbić małego i zdobyć przychylność Gildii innym sposobem. Mandolorianinowi oczywiście taka opcja nie odpowiada i uratowawszy zielonego malucha z opresji, opuszcza Tatooine, udając się w dalszą drogę.
Piąty odcinek stanowi bezpośrednią, choć zdecydowanie luźniejszą kontynuację niż trzy pierwsze części, poprzedniej odsłony zatytułowanej Azyl. Nadal jest znakomicie pod względem wykonania, choć tym razem nie czułem takich emocji jak tydzień wcześniej. Nieco spokojniejsza narracja, mniej emocjonalna, wydawałoby się mało istotna historyjka będąca wypełnieniem większej opowieści, którą śledzimy, w stosunku do poprzedniego odcinka troszkę mnie rozczarowała, ale jednocześnie nie odniosłem wrażenia jakoby był to odcinek niepotrzebny. Dave Filoni, który ten odcinek zarówno wyreżyserował jak i napisał (jeden z dwóch którego nie stworzył w całości Jon Favreau**) poradził sobie całkiem nieźle, choć brakowało mi w nim trochę tempa i zasadności (poza uszkodzeniem Razor's Cresta) przystanku na znanej nam wszystkim pustynnej planecie, rozczarowujące jest także wprowadzanie dwóch nowych postaci, które po prostu giną.
Easter eggi? Tych znów nie brakuje! Na Tatooine, jak wspomniałem trochę się zmieniło - na kijach powbijano podniszczone hełmy imperialnych szturmowców (sugerujące, że w Mos Eisley doszło do jakiegoś powstania), a kantynę w posiadanie objęły droidy. Warto tutaj zauważyć, że Toro siedzi równie nonszalancko co Han - z nogami na najpewniej tym samym stoliku. Na samej ścianie nie ma jednak śladów po strzałach Greeda, co ma ponoć sugerować, że to jednak Han strzelił pierwszy. Zmyślne.  Tuskeni (a przynajmniej Ci, których spotyka Dyn z Toro) nie strzelają od razu, pozwalając Mandalorianowi ze sobą porozmawiać, jeśli tylko okazać im należyty szacunek, co z kolei po raz pierwszy w sadze pokazuje ich w dobrym świetle. Pojawia się także Żebraczy Kanion, w którym jak pamiętamy Luke strzelał z T-16 do szczurów womp, a Anakin wygrał wyścig Boonta, ponadto wspomniane zostaje także Morze Wydm. Mimo to, nie jest to już miejsce tak tętniące życiem jak niegdyś, a pustki widać i na ulicy i de facto w samej kantynie. Ponadto Peli gra ze swoimi pit-droidami (!) w Sabacca. Z droidów, w kantynie nie da się nie zauważyć czerwonego astromecha, który jest łudząco podobny do R5-D4, tego samego którego Jawowie próbowali sprzedać Owenowi Larsowi, ale ten wówczas miał zepsuty motywator. Niewykluczone nawet, że to ten sam robot, ale będacy już w znacznie lepszej kondycji technicznej. Z innych znanych droidów zauważyć można także WED-15-77, droida typu EV tym razem w roli barmana czy ponownie koleżkę mówiącego słynne już "Gonk". Przy końcu odcinka przywołana jest nawet scena w której wschodzą oba słońca Tatooine. Calican wspomina że jest z Korelii, a Fennec przywołuje nazwę planety na której mieściła się Gildia Łowców Nagród - Nevaro. Co ciekawe, jej postać, co z kolei można wywnioskować z nazwiska, prawdopodobne była spokrewniona z Crokindem Shandem, członkiem Kanjiklub z którym na pieńku będzie miał Han Solo w Przebudzeniu Mocy, a który mógłby być jej synem biorąc pod uwagę 25 lat jakie mija między wydarzeniami przedstawionymi w tym odcinku Mandalorianina, a częścią siódmą sagi. Sprytnym nawiązaniem do epizodu piątego (!), czyli Imperium Kontratakuje jest z kolei przywołanie słów Boby Fett: "Martwy nie jest dla mnie nic warty" w modyfikacji odnoszącej się do Fennec. Riot Mar, czyli łowca nagród ścigający na początku odcinka Dyna Jarrena lata z kolei statkiem, który z jednej strony przypomina konstrukcje statków z Naboo, a jednocześnie jeśli się dobrze przyjrzeć jest najpewniej składakiem A-skrzydłowca, Delty-7 i X-skrzydłowca.

Wyraźnym nawiązaniem do niesławnego Holiday Special (ponownie!) jest z kolei jeden z konceptów puszczonych w napisach końcowych na którym widać Jarrena na dewbacku w identycznej pozycji do tej jak po raz pierwszy przedstawiono w animowanym segmencie filmu telewizyjnego Bobę Fett. Niektórzy spekulują nawet, co według mnie jest raczej wątpliwe, że tajemniczą postacią w pelerynie podchodzącą w ostatniej scenie do ciała Shand, może być właśnie sam Boba Fett (!). Z ową tajemniczą postacią z łopoczącą na pustynnym wietrze pelerynie (albo płaszczu) bardzo istotne wydaje mi się łączenie z tytułem, który w polskim tłumaczeniu odnosi się do Toro Calicana, jednakże w wersji oryginalnej*** ewidentnie wiąże się z tajemniczą postacią, która podchodzi do leżącej Fennec z brzękiem ostróg charakterytycznych dla rewolwerowców z Dzikiego Zachodu. Inną sugestią mogącą wiązać się z tajemniczą postacią jest wspomnienie Shand o spotkaniu w Mos Espie - czyżby właśnie z tym rewolwerowcem z końcówki odcinka? Kim jednak jest ta postać i czy faktycznie jest to Boba Fett, zapewne dowiemy się w nadchodzących odsłonach Mandalorianina****.
Piątego odcinka nie da się oglądać bez znajomości czwartego, wreszcie bez kontekstu wcześniejszych, otwierających serię. Powrót na Tatooine wydał mi się nieco zbyteczny, a zielonego słodziaka było tym razem odrobinę mniej, co akurat było słusznym posunięciem, bo przecież trzeba dawkować naszego ulubionego "boomera", a nie zasłodzić widzów na śmierć, nawet jeśli go uwielbiają. Podobnie jak w pierwszym odcinku pozwolono sobie na rozpalający wyobraźnię cliffhanger, który mam nadzieję okaże się równie intrygujący, co wątek zielonego malucha. Serial nadal intryguje, wciąga i zachwyca - czy to nawiązaniami, czy to rozwijającą się powoli, ale jak widać dość precyzyjnie, opowieścią, która jest, jak stwierdziłem już w pierwszym tekście o Mandalorianinie, powiewem świeżości. Do końca zostały jeszcze trzy odcinki i wszystko wskazuje na to, że atrakcji przyszykowanych przez twórców tegoż, nie zabraknie do samego końca.


* Imię nie pada w tym odcinku, ale w internecie - na wookiepedi choćby - łatwo można znaleźć personalia i historię tej postaci.

** Szósty odcinek (emisja w piątek: 13.12.2019) został z kolei napisany przez Christophera Yosta i Ricka Famuyiwę). Pozostałe są w całości autorstwa Jona Favreau.

*** W oryginale The Gunslinger - rewolwerowiec

**** Ciekawy artykuł rzucający światło na ten potencjalny trop do przeczytania w oryginale (w języku angielskim) w tym miejscu. Koniecznie dawajcie nam znać, czy chcecie przeczytać go po polsku - jeśli tak, to oczywiście przetłumaczymy! W tym miejscu warto zauważyć, że niektórzy fani wskazują też innego słynnego łowcę, a mianowicie - Cada Bane'a, który pojawił się w Wojnach Klonów tworzonych zresztą przez Dave'a Filoniego i co mi osobiście wydaje się dużo bardziej prawdopodobnym rozwojem wypadków w przypadku ewentualnego serialowego pojawienia się któregoś z łowców/rewolwerowców wymienianych w spekulacjach. Inne wersje mówią o wprowadzeniu w ten sposób Moffa Gideona (Giabcarlo Esposito), postaci Cobba Vantha, który miał zdobyć zbroję Fetta lub o tajemniczym łowcy nagród, którego gra Bill Burr, a którego można zobaczyć w trailerze (szczegóły w oryginale tutaj).



Recenzje poprzednich odcinków serialu:
  1. The Mandalorian - Chapter 1
  2. The Mandalorian - Chapter 2
  3. The Mandalorian - Chapter 3
  4. The Mandalorian - Chapter 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podziel się z nami swoją opinią na temat wpisu!

Niech Moc będzie z Tobą!

Copyright © 2016 Świat Star Wars , Blogger