Po całym tym czasie spędzonym w mroku było pocieszającym doświadczeniem znów przechadzać się wśród braci i sióstr zakonu oraz spoglądać w ich znajome twarze. Znów poczuć się częścią czegoś. (Wielka Republika: Oko ciemności)
Tym cytatem George Mann na końcu powieści Oko Ciemności wyraża coś, co działa również na poziomie meta. Przełamuje w ten sposób nieco czwartą ścianę i zwraca się bezpośrednio do mnie jako czytelnika. Bo Oko Ciemności, które ukazało się 28 maja 2025 roku nakładem wydawnictwa Olesiejuk, nie tylko oficjalnie rozpoczyna trzecią fazę Wielkiej Republiki, lecz także jako pierwsze chronologicznie dzieło tej fazy (obok komiksu Cienie Gwiezdnego Blasku) przywraca nas do znanych konfliktów, postaci i celów. Mroczny czas drugiej fazy dobiegł końca, a bohaterowie tacy jak Elzar Mann, Bell Zettifar czy Marchion Ro ponownie wkraczają na scenę. Ale George Mann potrafi nie tylko odwoływać się do nostalgii, lecz również spoglądać w przyszłość. Dzięki obecnej wiedzy o dalszym rozwoju wydarzeń trzeciej fazy, już tutaj można dostrzec wiele subtelnych zapowiedzi. Dlaczego więc ta powieść jest niemal idealnym powrotem do właściwej osi fabularnej Wielkiej Republiki – tego dowiecie się z tej recenzji.
Opis dostarczony przez wydawnictwo:
ROK PO TRAGICZNYCH WYDARZENIACH Z GASNĄCEJ GWIAZDY JEDI WALCZĄ O UWOLNIENIE GALAKTYKI SPOD JARZMA NIHILÓW.W galaktyce nastąpił rozłam. Po zadaniu Republice druzgocącego ciosu, jakim było zniszczenie Latarni Gwiezdny Blask, Nihilowie otoczyli część Zewnętrznych Rubieży niemożliwą do sforsowania barierą, zwaną Wałem Burzowym. Ustanowili teren, na którym rządzi niepodzielnie Marchion Ro, podczas gdy jego zwolennicy sieją spustoszenie i chaos, wypełniając skrzętnie bezlitosne rozkazy swego przywódcy. Uwięzieni za liniami wroga Jedi, w tym Avar Kriss, muszą zmobilizować siły, aby pomóc światom plądrowanym przez Nihilów, starając się jednocześnie wyprzedzić o krok zarówno ich samych, jak i służące im okrutne stworzenia.Poza tak zwaną Strefą Okluzji Nihilów Elzar Mann, Bell Zettifar i inni Jedi pracują w pocie czoła wraz z siłami Republiki, aby dotrzeć do planet, które zostały odcięte od reszty galaktyki. Ale każda próba sforsowania Wału Burzowego kończy się niepowodzeniem – bariera blokuje również łączność. Liczne porażki i straty dają się boleśnie we znaki zarówno Elzarowi, jak i Bellowi, desperacko poszukującym rozwiązania tego impasu.Ale nawet jeśli Republice i Jedi uda się przedrzeć przez Wał Burzowy, czeka ich konfrontacja z czymś znacznie gorszym: bezimiennymi, istotami, które żywią się Mocą, dosłownie wysysając ją z Jedi. Jakie inne brutalne sztuczki ma jeszcze w zanadrzu Marchion Ro? W miarę jak desperacja Jedi i Republiki rośnie, płomyczek nadziei na ponowne zjednoczenie galaktyki stopniowo gaśnie – być może bezpowrotnie…
Jesteśmy w domu!
Nigdy nie ukrywałem, że poza dwiema powieściami YA z drugiej fazy nie byłem wielkim fanem tego „eksperymentu”, tej środkowej fazy. Pytania, które rozpalały wyobraźnię w pierwszej fazie (pochodzenie Bezimiennych, Noc Cierpienia), pozostały bez satysfakcjonujących odpowiedzi, a postacie były zbyt rozproszone i mało wyraziste. Po dwukrotnej lekturze Oka Ciemności ogarnęło mnie to pewne uczucie: Jesteśmy w domu! Od razu wraca status quo: Nihilowie wygrali i żyją w Strefie Okluzji, za Wałem Burz. Za swoją siedzibę wybrali Hetzal – symbol zwycięstwa nad Jedi – i stamtąd szerzą terror na nieświadomych planetach. Jedi i RVK nie mają do niej dostępu, bo każdy statek próbujący przeskoczyć zostaje zniszczony. Ta bezradność nadaje trzeciej fazie nowy kierunek. Bo o ile w pierwszej fazie – czy to Hetzal, Valo czy Gwiezdny Blask – zawsze była możliwość udzielenia pomocy, tak teraz wyczerpana Kanclerz musi patrzeć, jak Nihilowie wykorzystują rocznicę upadku Gwiezdnego Blasku, a Wał Burz ośmiesza wysiłki Republiki.
Ta niemoc ustanawia idealny początek dla mrocznej – już sam czarno-biały logotyp czy oczy Marchiona to zapowiadają – trzeciej fazy. George Mann kreśli sinusoidę desperacji i nadziei: bohaterowie w jednej chwili pogrążeni są w rozpaczy, by w następnej unosić się na fali nadziei. Znana nam już obsada postaci oraz dynamiczna proza sprawiają, że narracja nabiera intensywności, bo nie tracimy czasu na ich ponowne przedstawianie.
Brak ekspozycji postaci rekompensowany jest jednak obszerniejszym tłem fabularnym. Początek powieści może więc wydawać się nieco rozwlekły, jeśli ktoś nie jest zainteresowany zarysowaniem sytuacji. Autor jednak co jakiś czas wplata szokujące momenty czy niespodziewane zwroty akcji – od pojawienia się konkretnych bohaterów po twisty – by utrzymać uwagę czytelnika.
Bohaterowie, których znamy i lubimy
Największą siłą tej powieści jest zdecydowanie wykorzystanie dobrze znanych bohaterów. Od razu wciąga nas historia Elzara Manna, który z trudem przyjmuje rolę łącznika między Kanclerz a Radą Jedi – rolę, którą odziedziczył po Stellanie. Wspomina swoje decyzje na Valo i na Gwiezdnym Blasku. Czuje ciężar odpowiedzialności i tęskni za wsparciem Avar, którego zabrakło na Eiram. Myśli o Orli i bez niej grozi mu utonięcie w ciemnych głębiach własnego oceanu. Elzar to tylko przykład. Bell wciąż dźwiga brzemię po porażkach – nie chce już nigdy nikogo stracić jak Loden, a tymczasem podczas misji uprowadzono Pra-Tre Vetera. Rzuca się w walkę z uporem, zapominając, kim powinien być Jedi. Nawet Marchion Ro zmaga się z problemami w rodzinie i podszeptami otoczenia, które niekoniecznie odpowiadają jego nihilistycznym ideom.
Najważniejsze jest to, że wszyscy bohaterowie i ich rozterki składają się na spójny obraz powieści. Każdy element fabuły, nawet jeśli z początku wydaje się odległy, ma swoje miejsce w całości. Lina Soh i jej troska o syna prowadzi do ustępstw, które Marchion Ro potrafi wykorzystać jako pretekst do działania. Nawet Bell, długo błąkający się fabularnie, ostatecznie okazuje się kluczowy. Wszyscy bohaterowie tańczą więc w tej samej choreografii – poza Porterem Englem, który chce za wszelką cenę zagrać swoje solo.
W tym sensie Porter jest jak mała „galijska wioska” stawiająca opór. Jego konflikt z generał Viess, ciągnący się jeszcze z drugiej fazy, to najsłabszy element powieści. Podczas lektury niektóre rozdziały na Daedus ciężko mi się czytało, bo wiedziałem, jak niewielkie mają znaczenie. Na szczęście nie zajmują dużo miejsca, więc nie psują całościowego obrazu.
Iskra nadziei?
To mroczny czas – Nihilowie wygrali, Wał stoi (a oni sami nazwaliby go pewnie „antyfaszystowskim murem ochronnym”). Mimo to George Mann umiejętnie wplata małe przesłania, które rzucają zarówno cień, jak i światło na trzecią fazę. Są tu sugestie możliwych rozwiązań problemu Bezimiennych, refleksja, że zbyt wielkie terytorium trudno kontrolować, jeśli zna się tylko skrajności jak Nihilowie, czy przypomnienie, jak ważne są więzi osobiste w beznadziejnych sytuacjach. Autor pokazuje też, jak wielką nadzieję może dać Jedi nawet zwykły pilot frachtowca. To wszystko odwołania do optymistycznego tonu pierwszej fazy, które pozwalają wejść w trzecią z iskrą nadziei – mimo bardzo mrocznego punktu wyjścia.
A ten punkt wyjścia jest naprawdę ponury: pierwszy punkt kulminacyjny powieści zapiera dech nie tylko ofierze, lecz także czytelnikowi, dowodząc, że czas lekkości już minął. Wspomniane zostają eksperymenty Boolanów, które mogłyby odegrać większą rolę – i, jak wiemy z angielskich wydań, jeszcze odegrają. Nadzieje Republiki gaszone są w zarodku, a rana wciąż rozdrapywana. Republika leży na ziemi, ale właśnie w tym pojawia się iskra nadziei, która sprawia, że Wielka Republika jest tak fascynująca i warta czytania. Bohaterowie mają prawdziwe problemy, więc nawet małe zwycięstwa są niezwykle emocjonujące.
Bohater z okładki - Marchion Ro
Chciałbym poruszyć i trochę skrytykować umieszczenie Marchiona Ro na okładce. Owszem, jest głównym złoczyńcą, ale w samej powieści jego rola – jeśli liczyć liczbę rozdziałów – jest naprawdę marginalna. On jest raczej cieniem, który unosi się nad wszystkim i pociąga za sznurki.
Jednak z tej perspektywy okładka mimo wszystko pasuje: Marchion Ro z mieczem świetlnym stanowi mroczne odbicie nadziei ukazanej na okładce Światła Jedi z Avar Kriss. Od razu widać, że role się odwróciły. Nihilowie mają władzę. Choć Marchion ma mało „czasu ekranowego”, to jednak odpowiada za wszystko, co się dzieje – nic go nie zaskakuje ani nie rusza. Wykorzystuje Republikę i własnych ministrów, samemu nie kiwając palcem. W tym sensie okładka ma sens. To kwestia oczekiwań: przy lekturze spodziewałem się więcej Marchiona i czułem zawód. Jednak wraz z czytaniem kolejnych rozdziałów mogłem bardziej docenić, jak skutecznie manipuluje zza kulis.
Jak wypada całóść?
Oko ciemności spogląda z Hetzal nie tylko na poddanych, ale także w przyszłość trzeciej fazy. George Mann potrafi zbudować co najmniej dwa szokujące momenty, które uderzają i dobrze trafiają w czytelnika. Nonszalancja Marchiona Ro, skontrastowana z paniczną desperacją Republiki, nadaje całości atmosferę grozy. W tę ciemność przebija się jednak raz po raz nadzieja – niesiona przez znane i lubiane postacie. Podczas gdy bohaterowie w powieści wciąż szukają drogi do domu, my wraz z tym otwierającym trzecią fazę tomem już ją odnaleźliśmy.
Dziękuję wydawnictwu Olesiejuk za przekazanie egzemplarza recenzenckiego.
Szczegóły wydania:
Tytuł: Star Wars: Wielka Republika: Oko ciemności
Tytuł oryginalny: Star Wars: The High Republic: The Eye of Drkness
Autor: George Mann
Tłumaczenie: Anna Hikiert-Bereza
Wydawnictwo: Olesiejuk
Data premiery: 25 maja 2025
Liczba stron: 464
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena: 49,99 PLN

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podziel się z nami swoją opinią na temat wpisu!
Niech Moc będzie z Tobą!