Świat Star Wars: Recenzja - Lando: Double or Nothing, Part I

Lando Calrissian otrzymał drugą serię komiksową na swój temat. Pierwsza przez wielu uważana jest za jedną z lepszych, jeśli nie najlepszą, serią gwiezdnowojenną. Obecna seria dzieje się tuż przed wydarzeniami z filmu Solo i ukazuje jedną z wielu przygód przemytnika, kiedy jeszcze posiadał Sokoła Millenium.

Osią opowieści jest pomoc Lando udzielona pewnej kobiecie, która ma na celu przemycenie grupy osób pomiędzy imperialne siły. A że Lando swego czasu zdołał dokonać czegoś podobnego (podobno), to staje się oczywistym specjalistą. I w zasadzie tyle można powiedzieć o fabule, bo pierwszy zeszyt to typowy wstępniak, gdzie poznajemy osoby dramatu i zalążki historii. Lando w komiksie jawi się jako narcyz, który lubi się przechwalać swoimi wyczynami. Oczywiście wszelkie źródła tak go kreują, ale wydaje mi się, że tutaj lekko z tym przesadzono. Skoro jest Lando, to musi być też obowiązkowy flirt z płcią przeciwną, w tym przypadku z niejaką Kristiss, która walczy z Imperium okupującym jej rodzinną planetę. Mamy także droida L3... i tutaj powiem tylko, że jest dokładnie taka, jak w filmie, a bantery między nią a Lando są całkiem udane. Nic więcej na jej temat nie powiem, bo po seansie szczerze znienawidziłem tę postać.

Oprawa graficzna jest na dobrym poziomie. Kadry są pełne kolorów, Lando wygląda jak Donald Glover i nie ma tutaj jakichś udziwnień. Dobre wrażenie sprawia zwłaszcza światło, które czasami pojawia się na kadrach komiksu.

Niewiele więcej mogę powiedzieć o pierwszym zeszycie serii. Typowy wstępniak, fabuła na papierze nie powala, ale może coś z tego wyjdzie. Musimy czekać na dalsze rozwinięcie akcji.